piątek, 30 sierpnia 2013

LETNI BARSZCZ Z BOTWINKI Z BOBEM, CZYLI BLOGOSTAN GWARANTOWANY

Dzisiejszą potrawę sponsoruje literka b.

B jak bób- bardzo dojrzały, a dzięki temu jednocześnie przepysznie słodkawy i mączysty.

B jak botwinka- o wypełnionych skondensowaną słodyczą, maleńkich buraczkach i jędrnych, chrupkich łodyżkach.


B jak barszcz – a konkretnie jego letnia wersja, którą zdecydowałam się przygotować, zastanawiając się jak połączyć bób i botwinkę.

I b jak błogostan, który ogarnia nie tylko podczas konsumpcji, ale już podczas przygotowania tej b jak boskiej potrawy, wymuszającej skupienie się na metodycznym siekaniu, a tym samym gładkie przejście na powolny tryb weekendowy.

BARSZCZ Z BOTWINKI Z BOBEM

(składniki na 8 porcji)

2 pęczki botwinki
250 g bobu
8 dużych liści zielonej kapusty
2 dorodne marchewki
2 duże cebule cukrowe
12 ząbków czosnku
sok wyciśnięty z 1 cytryny

Na bulion:
½ dużego selera
4 niewielkie marchewki
3 niewielkie pietruszki
dolna połowa średniej wielkości pora
1 cebula cukrowa
po 3 gałązki naci selera i pietruszki
½ pęczka kopru
po 4 liście laurowe i ziela angielskie
2,5 l wody

olej rzepakowy
świeżo mielone sól i czarny pieprz

Do podania:
drobno posiekany koperek
kwaśna śmietana

Bób gotujemy al dente w osolonym wrzątku. (Mając na uwadze,  iż sierpniowy bób jest już bardzo dojrzały i mączysty, najlepiej mieć go cały czas na oku i za pomocą sondowania widelcem wyłapać moment zakończenia gotowania.)

Ugotowany bób odcedzamy, zalewamy lodowatą wodą, a kiedy mocno przestygnie- obieramy. (Zahartowany tym sposobem bób lepiej zachowa spójność i łatwiej podda się obieraniu.)

Zagotowujemy wodę, którą zaprawiamy solą, zielem angielskim, listkami laurowymi i olejem rzepakowym. Do wody wrzucamy obrane i pokrojone w grube kawałki warzywa korzeniowe, pociętego wzdłuż na paski pora, a nać selera i pietruszki oraz koperek – w całości. Gotujemy bulion pod przykryciem do miękkości warzyw (zajmie to ok. 20 minut od zagotowania wody).

Liście kapusty kroimy w cienkie, niezbyt długie paski, marchew ucieramy, cebule kroimy w kostkę, a czosnek – drobno szatkujemy.

W dużym garnku rozgrzewamy odrobinę oleju rzepakowego. Wrzucamy w podanej kolejności: cebule, 4 ząbki czosnku, marchew i kapustę, czekając przed dorzuceniem kolejnej partii warzyw aż poprzednia się zeszkli. Po dodaniu kapusty dusimy całość przez ok. 10 minut.

Następnie dorzucamy do garnka posiekane w grube kawałki buraczki i łodygi botwinki oraz kolejne 4 ząbki czosnku, dolewamy sok z cytryny, dokładnie mieszamy i dusimy przez jeszcze 15 minut.

Zalewamy warzywa odcedzonym bulionem. Gotujemy jeszcze pół godziny, doprawiając na 5 minut przed końcem gotowania świeżo mielonym czarnym pieprzem i pozostałymi 4 ząbkami czosnku. Na koniec gotowania dorzucamy obrany bob.

Letni barszcz podajemy z miseczką świeżo posiekanego koperku i miseczką kwaśnej śmietany, tak, aby każdy, wedle swoich upodobań, już na talerzu nadał zupie ostatniego szlifu.

***

Letni barszcz ma świetnie orzeźwiający, kwaskowaty  smak, przełamany słodyczą marchewek, buraczków i bobu. Zaprawiony odrobiną śmietany nabiera muślinowej konsystencji, skontrastowanej przyjemną chrupkością podduszonej kapusty.

Podany z oprószonymi koprem pajdkami żytniego chleba z utartą z odrobiną świeżego chrzanu ricottą, albo z zaprawionym śmietaną, masłem i parmezanem ziemniaczanym purée, zastąpi swobodnie cały obiad.

A nawet w wariancie solo będzie smakowicie sycił i wypełniał nas b jak błogim przekonaniem, że przygotowawszy gar letniego barszczu nie musimy już planować ani sobotniego, ani nawet niedzielnego obiadu, a tym samym, że możemy oddać się przez cały weekend wedle upodobań: albo gotowaniu rekreacyjnemu albo kulinarnemu b jak bumelanctwu.

czwartek, 29 sierpnia 2013

PRZEGLĄD SIERPNIOWYCH SAŁATEK

Podczas ostatnich dni dokonałam kilku obserwacji: koc zaczął wypierać z roli najlepszego towarzysza wieczorów wystawiony na taras fotel, aparat zaczął się domagać dłuższego czasu naświetlania, a doniczki z ziołami chyba odnalazły dno, bo przestały tak łapczywie chłonąć wodę.

Jednym słowem, lato oficjalnie wkroczyło w piękny wiek dojrzały, którego nieodzownymi atrybutami są przyjemnie łagodne, ciepłe słoneczne światło, wybarwiająca się dyskretnie pastelowymi odcieniami żółci zieleń i szalone bogactwo osiągających pełnię smaku warzyw, a tym samym- koniec bezwzględnej dominacji surowizny na talerzu.

Papryki, cukinie, bakłażany czy kalafiory osiągają już taką moc i wyrazistość, że pięknie łączą się z bardziej złożonymi aromatami kilku rodzajów ziół czy przypraw oraz doskonale uwalniają pełnię smaku dzięki krótkiemu pieczeniu czy gotowaniu, zachęcając do sałatkowej gry w ciepło- zimno- wygranej zarówno w bardzo ciepłe dni, jak i bardzo chłodne wieczory.

SAŁATKA Z PIECZONEJ CUKINII I PAPRYKI

(składniki na 2 porcje)

1 średniej wielkości zielona cukinia
1 żółta papryka
1 czerwona papryka
pęczek pietruszki
½ pęczka tymianku
3 łyżki oliwy
opcjonalnie: 100 g sera Tallegio

Cukinię kroimy w plasterki, a papryki w prostokątne kawałki. Pokrojone warzywa mieszamy z oliwą, wykładamy do wyłożonego papierem do pieczenia naczynia żaroodpornego, przykrywamy tymiankiem i połową gałązek pietruszki i przykrywamy kolejnym arkuszem papieru do pieczenia, zawijając całość w szczelny pakunek.

Pieczemy warzywa przez ok. 30 minut w 180°- tak, aby papryki pozostały jędrne, a cukinia puściła soki.

Oddzielamy warzywa od ziół, wykładamy na talerze, skrapiamy powstałym podczas pieczenia sokiem i podajemy oprószone resztą dosyć drobno posiekanej pietruszki.

Dla dopełnienia smaku możemy podać sałatkę z pokrojonym na niewielkie kawałki Tallegio lub innym delikatnym, dosyć miękkim, maślanym w smaku serem, który skontrapunktuje jędrność papryki i podkreśli muślinowość uduszonej we własnym soku cukinii.

*** 

SAŁATKA Z PIECZONYMI BAKŁAŻANAMI

(składniki na 2 porcje)

1 średniej wielkości bakłażan
3 dorodne pomidory malinowe
4 łyżki białej fasoli z zalewy
pęczek koperku
½ pęczka mięty
2 łyżki oliwy
4 łyżki tureckiego sosu z granatów

Bakłażana kroimy w kostkę, mieszamy z oliwą i wraz z połową kopru i całością mięty zawijamy szczelnie w papier do pieczenia. Pieczemy do miękkości bakłażana- w 200° zajmie to ok. 30-35 minut.

Pomidory sparzamy, obieramy i kroimy na ósemki.

Upieczonego bakłażana wykładamy na 2 talerze, skrapiamy sosem z granatów. Na wierzch wykładamy cząstki pomidorów oraz odsączoną z zalewy fasolę. Podajemy oprószone sowicie drobno poszatkowaną nacią kopru.

(Sos z granatu  możemy zastąpić mieszanką soku- lub, co da lepszą konsystencję sosu- syropu z granatów, odrobiny ostrej papryki i octu winnego, albo, jeżeli nie mamy soku ani syropu- sosem na bazie skarmelizowanego brązowego cukru, doprawionego octem winnym i ostrą papryką. )

***

SAŁATKA Z KALAFIORA, PAPRYKI I OLIWEK

(składniki na 2 porcje)

½ średniej wielkości kalafiora
1 czerwona papryka
20 odsączonych z zalewy zielonych oliwek
3 łyżki oliwy
3 łyżeczki musztardy z Dijon
2 ząbki czosnku

Kalafiora gotujemy al dente w osolonym wrzątku, nakłuwając go co jakiś czas widelcem, aby wyczuć moment, kiedy osiągnie właściwa konsystencję.

Czosnek szatkujemy najdrobniej jak się da, oliwę mieszamy z musztardą i ucieramy z czosnkiem na dosyć gładki sos.

Kalafiora dzielimy na różyczki, które mieszamy dokładnie z musztardowym sosem, rozkładamy na 2 talerze i podajemy obsypane pokrojonymi w plasterki oliwkami i paseczkami w papryki.

***

Każdą z powyższych sałatek możemy oczywiście doprawiać dodatkowo solą i pieprzem, mając wszakże na uwadze, aby te konwencjonalne nuty nie przykryły oszałamiających naturalnych doznań smakowych: orzechowego posmaku bakłażana, przełamanej ledwie wyczuwalną goryczką soczystej, lekko trawiastej ziemistości cukinii, niemalże owocowej słodyczy kalafiora i wyrazistej posoczystości papryki.

Każdą z powyższych sałatek możemy też potraktować jako punkt wyjścia, wzbogacać- np. o podprażone na sucho pestki, ze szczególnym uwzględnieniem najbardziej sezonowych ziaren słonecznika-  i modyfikować. Cukinię i papryki możemy podczas pieczenia aromatyzować również szałwią albo rozmarynem. Sałatkę z bakłażana fantastycznie wzbogaci dodatek jeżyn, a kalafior równie wdzięcznie połączy się z sosem majonezowo- koperkowym.

wtorek, 27 sierpnia 2013

GDZIE PYSZNIE ZJEŚĆ NA SUWALSZCZYŹNIE? - MANGIA FELICE ON TOUR

Ostatni weekend minął mi na prostych domowych przyjemnościach: kiszeniu ogórków, gotowaniu prawdziwego, a nie „torebkowego” budyniu waniliowego z malinami, przyrządzaniu doprawianego świeżym oregano sosu z cudownie dojrzałych sierpniowych pomidorów i- wreszcie – porządkowaniu zdjęć z poprzedniego, znacząco wydłużonego weekendu na Suwalszczyźnie.

Odtwarzając świeże jeszcze kulinarne wspomnienia znalazłam wyraźną analogię pomiędzy charakterem tamtejszych przysmaków i specyfiką regionu, o wiele piękniejszego i bardziej tajemniczego niż przehajpowane Mazury.

Pejzaż Suwalszczyzny to krystalicznie czyste i bliżej niepoliczalne, poukrywane w surowej gęstwinie Puszczy Augustowskiej, polodowcowe jeziora i jeziorka oraz otoczone kilometrami bagiennych, niespenetrowanych lasów i łąk Rospuda i Hańcza.

Każdy mieszczuch, który zada sobie trud krótkich internetowych poszukiwań znaleźć tu może skromny, ale idealnie wysprzątany, budowany gospodarską metodą dom nad samym jeziorem, z dala od jakichkolwiek sąsiadów, a za to z prywatnym pomostem i łódką do dyspozycji.  (A jeśli szczęście dopisze, również z serdecznym land lordem, który już to poczęstuje własnoręcznie złowionymi, smażonymi na chrupko okonkami, już to zachęci do rwania wybujałego szczypioru i słodkich marchewek z „ekologicznych” grządek, już to skrzętnie wykorzysta pretekst, aby napić się z letnikami pachnącego wanilią i migdałami bimberku.)

Do refleksji zmuszają karykaturalnie wręcz kruche w zestawieniu z potęgą natury, momentami pozacierane, a momentami fałszowane ślady równie magicznej, co tragicznej, wielonarodowej i wielowyznaniowej historii regionu.

Nad Wigrami dominuje (lub raczej- próbuje dominować) wzniesiony przez kamedułów klasztor, który jednocześnie uderza ascetycznym pięknem i bulwersuje aroganckim pomysłem, aby zamykać się w imię abstrakcyjnej idei w ogrodzonych grubymi murami wewnętrznych ogródkach, które jakie by cudne nie były, nijak się mają do pierwotnego piękna puszczy.

Odtworzona w Puńsku litewska zagroda i zyskująca drugie życie Biała Synagoga i dom talmudyczny w Sejnach wydają się być w równym stopniu nadzieją na oczyszczające odświeżenie pamięci, co solą w oku niektórych tubylców. (O czym świadczy nie tylko brutalnie uszkodzona tablica z historią synagogi, ale rozmowa z dziewczyną, którą podwoziliśmy do Puńska i która narzekała na litewską dominację, zadziwiając nas przy tym informacją, że uczniowie z klas polskojęzycznych nie mogą się uczyć litewskiego, choć uczniowie klas litewskojęzycznych uczą się polskiego)

Na mentalnym krajobrazie niewątpliwie silne piętno odciskają również prefabrykowane symbole "rdzennej polskości” Suwalszczyzny. Socrealistyczny monument na rynku w Sejnach sławi rycerzy w szyszakach, którzy deklarują, że nie „rzucą ziemi, skąd ich ród”. Nad Rospudą straszy drewnianymi, niemiłosiernie kiczowatymi pseudo- świątkami „Święte Miejsce”. 

Co ciekawe, jak nam objawił miejscowy historyk (od którego… wypożyczaliśmy kajaki), wzmianki o "Świętym Miejscu" zaczęły się pojawiać dopiero po zarazie na początku XVIII w., choć lokalne legendy każą wierzyć, że "Miejsce" "Świętym" się stało po przyjęciu w tym miejscu chrztu przez plemię Jadźwingów w XIII w.

Potęga nieokiełznanej przyrody i polepiona z wyobrażeń i przesądów lokalna kultura owocują również dwoistym charakterem tutejszego jedzenia.

Na talerzach królują w dużej mierze minimalnie przetworzone dary okolicznych borów i jezior, w postaci pierogów z jagodami albo mnogości ryb słodkowodnych.

Druga grupa to typowo lokalne specjały: zasilana skwarkami babka ziemniaczana, kiszka ziemniaczana (jelita wieprzowe faszerowane ziemniaczanym farszem), gotowane albo obsmażane kartacze (duże ziemniaczane pyzy, faszerowane mięsem) i soczewiaki, które potrafią przybierać postać smażonych na głębokim tłuszczu lub pieczonych pierożków albo dorodnych buł z ziemniaczanego ciasta, których wspólnym mianownikiem pozostaje nadzienie z soczewicy (z wyjątkiem przypadków, kiedy okazują się być faszerowane… kaszą jęczmienną).

Wszystkie spotykane na Suwalszczyźnie unikatowe delikatesy stanowią apologię ziemniaka i noszą silne piętno nie tylko niegdysiejszej materialnej biedy. Wbrew swojej prostocie silą się też na złożone narracje o własnej „litewskości” (zapewniam, że kwestia genealogii chłodnika z botwiny nigdzie nie jest tak polityczna jak na Suwalszczyźnie) oraz „polskości” (przy głównej ulicy w Suwałkach w odległości kilkuset metrów funkcjonują niezależnie od siebie „Bar Polski” i „Restauracja Polska”). Rzadko natomiast odwołują się do uniwersalnej kategorii „regionalności"...

„KARCZMA LITEWSKA” W SEJNACH

Jedynym miejscem, w którym przejrzysty i uzasadniony wydaje się być podział na dania regionalne i litewskie jest  Karczma Litewska” w Sejnach. Nie dajmy się zwieść usytuowaniu karczmy w niezbyt atrakcyjnym wizualnie budynku tutejszego konsulatu litewskiego i w pewnym oddaleniu od sejneńskiego rynku. Krótki spacer nagrodzony zostanie iście lukullusową ucztą, z bonusem w postaci braku konieczności kierowania podczas posiłku wzroku na straszące na środku rynku post prlowskie pomnikowe monstrum.

Do dań „regionalnych” zaliczone są tutaj wszystkie wyżej wymienione ziemniaczane specjały (babki, soczewiaki etc), wraz z sękaczami (pieczonymi na rożnie, wysokimi, wielowarstwowymi ciastami o charakterystycznych sękach), mrowiskiem (zlepionymi miodem smażonymi na głębokim tłuszczu faworkami) i kominem (cylindrycznym w kształcie ciastem, uformowanym ze smażonych w głębokim tłuszczu kulek ciasta w miodowej polewie).

Wśród dań litewskich znajdziemy szczególnie warte polecenia cudownej delikatności bliny i wskazane jako specjalność szefa kuchni švilpikai - małe ziemniaczane krokieciki.

W zależności od dnia tygodnia skosztować można też skąpanych w pieczarkowym sosie, nadziewanych jajeczno-szczypiorkowym farszem naleśników kowneńskich, faszerowanych twarogiem albo mięsem czebureki (smażonych pierogów z półkruchego ciasta) albo nawet (brzmiących dla mnie bardzo ekstremalnie) wędzonych świńskich uszu.

Posiłek warto zacząć od deski litewskich serów, która okazuje się prawdziwą kopalnią doznań kulinarnych. Najpierw zadziwiamy się bardzo delikatnym w smaku, zaskakująco elastycznym i zwartym serem, który spontanicznie najtrafniej można opisać jako podłużną serową żelkę. Pokryty delikatnym porostem białawej pleśni, bardzo twardy, żółty, półsłodki ser przywodzi z kolei na myśl dobrze zwarzony parmezan. Kilka plastrów dosyć kruchego białego sera dostarcza solidnej porcji wytrwanej słoności. Najwięcej zniuansowanych doznań zapewniają jednak trzy odmiany wędzonych serów: ten aż pomarańczowy od ostrej papryki i dwa, wyróżniające się białym miąższem, smakowicie przybrązowioną skórką i subtelnie zróżnicowanymi proporcjami kminku i papryki. Pozostaje tylko żałować, że obsługa nie potrafi podać nazw serów ani nic więcej o nich opowiedzieć – albo cieszyć się, pozwalając sobie na czysto zmysłowe, nieskażone serowarskimi dociekaniami, doznania :)

Rewelacyjny jest również tutejszy botwinkowy chłodnik- a jakże, „litewski” :), który w swej kremowej, półsłodkiej głębi skrywa prawdziwe bogactwo chrupkich warzyw: ogórków, rzodkiewek, marcheweczek i papryki.

Warto odpuścić sobie serwowane z chłodnikiem ziemniaczki, zostawiając godne miejsce dla tutejszych ziemniaczanych delikatesów. Pomimo inwazyjnego smażenia na głębokim tłuszczu i podobieństwa ziemniaczanej bazy zachwycają one zróżnicowaną strukturą: wnętrze tutejszych blinów jest nieomal muślinowe i zachowuje pełnię aromatów ziemniaczanych soków podczas gdy švilpikai zachwycają jędrnym, zwartym i wilgotnym wnętrzem oraz ultra chrupką skórką.

Miłym urozmaiceniem pozostaje szeroki wybór oryginalnych surówek, wśród których szczególnie nęci miks pora i białej rzodkwi oraz buraczków i soczewicy, których, niestety, nie było nam dane spróbować.

Zapewniam, że po pierwszej próbie chociażby pobieżnego przetestowania tutejszego menu niezbędny okazuje się kieliszek smakowitej, piekielnie mocnej litewskiej nalewki o pięknym, bursztynowym kolorze, której nazwy niestety nie pomnę, ale którą, z uwagi na wyjątkowy miodowo-cynamonowy smak obiecuję odszukać. 

GOSPODA „POD SIEJĄ” – STARY FOLWARK NAD WIGRAMI

Poszukując kuchni wyzwolonej (na ile to na Suwalszczyźnie możliwe :) od kwestii narodowości warto wybrać się do Gospody „Pod Sieją” w miejscowości Stary Folwark nad Wigrami.

Choć cień wątpliwości co do jakości jedzenia może w pierwszej chwili wzbudzić szybkość wydawania dań i szaleńcza ilość sezonowych klientów, warto zaczaić się na stolik, gdyż tutejsza obsługa nie tylko fantastycznie radzi sobie z wartkim strumieniem gości, ale też przyjemnie zaskakuje bardzo uważnym i troskliwym podejściem.

„Sieja” powala wyborem świeżusieńkich ryb oraz- niestety, nie zawsze dostępnych- raków. Pomimo ze wszech miar słusznej sławy powalającej delikatną masłowością wigierskiej siei, warto zapoznać się z codziennie zmienianą rybną ofertą, eksponowaną w postaci wypisanych nad barem, humorystycznie ponazywanych zestawów. Grzechu warte są ponoć również tutejsze liny w śmietanie oraz wyjątkowo jędrne sandacze i pstrągi.

Składając zamówienie trzeba jednak koniecznie wziąć pod uwagę życzliwe podszepty obsługi, informującej o dużych porcjach. W tym przypadku ilość zdecydowanie idzie w parze z jakością, co dotyczy również prostych i przyrządzanych z mistrzowską precyzją dodatków: pieczonych albo gotowanych ziemniaczków czy bardzo delikatnych, idealnych na upalny dzień, bardzo mało małosolnych albo podawanego z kopiastą porcją ziemniaków świetnie, bo pikantnie doprawionego i serwowanego z dodatkiem utartego miąższu ogórka botwinkowego chłodnika (nie „litewskiego” :).

Osobna pochwała należy się tutejszym soczewiakom. Przyjmują one formę potężnych, dobrze wyrośniętych, spieczonych na apetyczny brąz buł. Ciasto ma bardzo lekką strukturę, która przywodzi na myśl dobrze napowietrzonego drożdżowca, zaś soczewicowy farsz zachowuje przyjemną sypkość, która uatrakcyjnia fakturę dania i pozwala wyseparować doskonały, mączny smak dobrze ugotowanej soczewicy.

BAR "ALTERNATYWA" - DANOWSKIE

Szukając prawdziwie domowej kuchni- albo leniąc się cały dzień nad którymś z mniejszych suwalskich jezior i mając ochotę wybrać się bez obciachu na obiad w stroju plażowym- należy skierować się do baru „Alternatywa” w miejscowości Danowskie. (Bar co prawda nazywał się trzy lata temu „Zielone Wzgórze”, więc niewykluczony jest jego kolejny śmiały rebranding, ale łatwo go namierzyć, gdyż dzieli drewniany budyneczek z jedynym w Danowskich sklepem spożywczym.)

Nie dajmy się zniechęcić plastikowym i papierowym naczyniom, podejrzanie niskim cenom ani zrozumiałemu tylko dla wtajemniczonych systemowi składania zamówień (zamawiamy przy barze, podając numer stolika, przy którym mamy zamiar usiąść- numery są zaś wypisane na blatach rozsianych po ogródku stolików).

Zmieniające się codziennie menu to prawdziwy skarbiec bezpretensjonalnych smaków.

Wśród zup warto wyglądać doskonałej, zabielanej śmietaną i szczodrze zaprawianej koperkiem ogórkowej (oczywiście z kiszonych na miejscu ogórków) oraz domowego zsiadłego mleka- o aksamitnej konsystencji, i słodkawo-słonawo-wytrawnym smaku.

Pomimo bliskości jeziora (a nawet dwóch, gdyż „Alternatywa” mieści się na grobli pomiędzy jeziorem Blizno i Blizienko :) i niekwestionowanych kompetencji w najprostszej obróbce świeżo łowionych ryb, warto znaleźć czas na eksplorację wegetariańskiej części menu. Moim osobistym hitem sezonu stały się tutejsze „cebulaki”, czyli urocza wariacja na temat tradycyjnych soczewiaków: niewielkie, smażone pierożki z drożdżowego ciasta, faszerowane słodką dzięki powolnemu duszeniu cebulką, przełamaną dodatkiem ostrych przypraw.

Zresztą (nie licząc tylko odsmażanych kartaczy, które niestety wykazują skłonność do nadmiernej absorpcji tłuszczu) każdy wytwór „altenatywnej” kuchni wywołuje uczucie kompletnej błogości. To jedno z tych magicznych miejsc, gdzie nawet w zaprawionej odrobiną octu surówce z białej kapusty albo schłodzonych duszonych buraczkach znajduje się pełnię smaku oraz szczodre i uczciwe podejście do jedzenia.

Jedyne, co może nam zepsuć posiłek w  „Alternatywie” (lub jej kolejnym wcieleniu), to pomylenie tej ostoi dobrego smaku z „Obiadami domowymi”, które kuszą (lub raczej- straszą) przed zjazdem na Kopanicę, gdy wjeżdża się do Danowskich od strony Monkinii.

Uważność zostaje jednak w tym przypadku łatwo nagrodzona, podobnie, jak w przypadku całej eksploracji Suwalszczyzny, która wciąż ma w sobie trochę chropowaty, pokręcony i cudaczny, ale zupełnie unikatowy urok.

Polecam gorąco wszystkim, którzy po intensywnym dniu na kajaku czy rowerze, albo po słonecznym odurzeniu po wędkowaniu z łódki, albo po przyjemnym zmęczeniu po spacerze po bruku zapomnianych miasteczek albo wysłanych igliwiem ścieżek prastarej puszczy, potrafią docenić popijanie kwasu chlebowego w świetle księżyca i w ekskluzywnym towarzystwie gwiżdżącego na prawo wyłączności pomostu świerszcza :)

środa, 21 sierpnia 2013

BROWNIE Z WIŚNIAMI- NA POPRAWĘ NASTROJU W NIE TYLKO DESZCZOWY DZIEŃ

Choć ważnym czynnikiem przy planowaniu wyjazdów jest dla mnie zawsze wybór miejsc, w których można wybornie zjeść, nawet po kilkudniowych wojażach ogarnia mnie kulinarna hiperaktywność i napadowa chęć na własnoręcznie przygotowane jedzenie.

Dlatego też zakończyłam długi weekend, który szczęśliwie udało mi się wydłużyć aż do ostatnich słonecznych chwil wczorajszego wieczora, tworząc kolejną sezonową wariację na temat brownie.

Na razie nie wracam więc do porządkowania zdjęć i wspomnień o skąpanych w słońcu przysmakach rodem z Suwalszczyzny, które mogłyby irytować przy dzisiejszej chłodnej i deszczowej pogodzie.

Zamiast tego napawam się przepysznym ciastem, które osładza powrót do codziennego rytmu, dostarczając zastrzyku czekoladowych endorfin, i które, dzięki aromatycznemu dodatkowi świeżych, soczystych wiśni, przypomina, że wbrew chwilowo nieprzychylnej aurze, wciąż mamy lato.

ORZECHOWE BROWNIE Z WIŚNIAMI

(składniki na foremkę o boku 24 cm)

250 g wiśni
150 g gorzkiej czekolady (użyłam czekolady o 70% zawartości kakao)
50 g masła
50 g gęstego, niesolonego masła orzechowego (użyłam organicznego masła z nerkowców)
2 łyżki tahiny
350 g mąki pszennej typ 550
1 łyżeczka sody oczyszczonej
3 łyżki mąki kukurydzianej
150 g brązowego cukru
80 g kakao

Wiśnie pozbawiamy pestek, kroimy na połówki i odcedzamy z powstałego podczas krojenia soku.

Mieszając trzepaczką, rozpuszczamy na bardzo wolnym ogniu czekoladę i obydwa rodzaje masła. Odstawiamy powstałą masę do przestygnięcia, a kiedy lekko wystygnie, dodajemy tahinę.

Mieszamy obydwa rodzaje mąki, sodę oczyszczoną, cukier i kakao. Następnie dodajemy wiśnie, raz jeszcze mieszamy i łączymy z masą czekoladowo- orzechowej do uzyskania lekko grudkowatego ciasta.

Wykładamy ciasto do wyłożonej papierem do pieczenia foremki i pieczemy przez 25-30 minut w piekarniku nagrzanym do 180°.

Brownie pozostawiamy do wystygnięcia w foremce – pozwoli to zachować ciastu lepszą spójność.

***

Wytrawność tahiny i masła orzechowego pięknie wydobywa zaskakującą słodycz wiśni i wzbogaca o orzechowo- kawowe nuty masywny smak czekolady.

Brownie urzeka bogactwem czekoladowo- orzechowo- wiśniowego smaku, który czyni z niego samoistny doskonały deser. Ku uciesze dbających o indeks glikemiczny, albo poszukujących bardziej wyrazistego przełamania słodyczy, łączy się przy tym fantastycznie z dodatkiem świeżych sezonowych owoców: nie tylko wiśni, ale również brzoskwiń, borówek, jeżyn, czy, w szczególności (co potwierdzam własnymi, pogłębionymi badaniami organoleptycznymi :), zestawem kontrastujących z wilgotnym wnętrzem ciasta, jędrnych i zwartych nektarynek oraz orzeźwiających słodko-kwaskowatym smakiem malin.

PS Ta wariacja na temat brownie, z uwagi na dodatek soczystych wiśni, oparta jest na nieco innych proporcjach niż brownie z dodatkiem mięty i bazylii – jego przygotowanie ułatwia jednak zastosowanie tych samych trików, np. dodawanie partiami suchych składników do mokrych czy ewentualne poprawienie konsystencji ciasta śmietaną.

środa, 14 sierpnia 2013

OBŁĘDNIE FASZEROWANY KABACZEK

Faszerowanie warzyw może się wydawać bardzo czasochłonnym zajęciem. Jednakże kiedy zdecydujemy się na faszerowanie dorodnego warzywa lub też większej ilości drobnych jarzyn, zyskujemy nie tylko gwarancję achów i ochów, ale też obiad na kilka dni. I to taki, który tylko wzbogaca się przy każdym kolejnym podgrzaniu.

Przygotowany przeze mnie faszerowany kabaczek okazał się ratunkiem podczas ostatnich dni, kiedy zadziałało podstawowe prawo wolnego zawodu, tj. nieunikniony nawał deadline’ów wtedy, kiedy chciałoby się już tylko przygotowywać mentalnie na długi weekend.

Kabaczek znosił to pandemonium ze zdecydowanie większą niż ja godnością: czekał, i czekał, i CZEKAŁ w piekarniku, reagując na niemożność skoordynowania pory obiadu wyłącznie coraz pyszniejszym, i bardziej wyśmienitym, i bardziej ZNIEWALAJĄCYM smakiem.

Oczywiście, kabaczek chętnie poczeka też, gdy od stołu odciągają nas atrakcje, a nie obowiązki, a przechowywany między pieczeniami w lodówce będzie sycić i oczarowywać caaaały dłuuuugi weekend.

KABACZEK FASZEROWANY Z SOSEM CYTRYNOWYM

(składniki na 8 porcji)

1 pękaty kabaczek o długości ok. 25 cm
150 g kaszy pęczak
150 g brązowej ciecierzycy
2 cebule cukrowe
1 papryczka pepperoncino
pęczek pietruszki
½ pęczka cienkiego szczypiorku
10 dorodnych liści szałwii
3 łyżki + ½ szklanki oleju rzepakowego

2 cebule cukrowe
sok wyciśnięty z 2 cytryn
300 ml śmietany 18%
20 g masła

świeżo mielona sól morska
świeżo mielony czarny pieprz

Kaszę gotujemy na sypko w osolonym, zaprawionym łyżką oleju rzepakowego wrzątku (zajmie to ok. 20 minut w 500 ml wrzątku). W osobnym garnku gotujemy w osolonym wrzątku soczewicę (ok. 30 minut- soczewica powinna być dosyć miękka, ale nie rozgotowana). Obydwa produkty odcedzamy i przepłukujemy zimną wodą.

Cebule kroimy w drobniutką kostkę. Papryczkę pozbawiamy pestek i rozdrabniamy. Odkładamy kilka gałązek pietruszki na później, a resztę, wraz z szałwią i szczypiorkiem, drobno szatkujemy.

Podduszamy cebulę na 2 łyżkach oleju rzepakowego. Kiedy się zeszkli, dodajemy pepperoncino, a po kolejnych 2 minutach – poszatkowane zioła.

Mieszamy kaszę, soczewicę i podduszone przyprawy, doprawiamy odrobiną soli i pieprzu (po ok. ½ łyżeczki).

Odcinamy od strony ogonka kabaczka niezbyt gruby plaster. Za pomocą łyżki stołowej usuwamy ze środka pestki oraz część miąższu, pozostawiając ścianki grubości ok. 2 cm. Obieramy kabaczka ze skórki i nadziewamy doprawioną mieszanką kaszy i soczewicy. Wierzch kabaczka przykrywamy odkrojonym plastrem z ogonkiem.

Mieszamy pół szklanki oleju i wody, wlewamy część mieszaniny na dno naczynia żaroodpornego, do którego wkładamy kabaczka, zaś resztę wylewamy na wierzch warzywa. Obkładamy odłożonymi gałązkami pietruszki i pieczemy pod szczelnym przykryciem przez ok. 45 minut w 220°.

W trakcie pieczenia przygotowujemy sos: pokrojone drobniutko cebule dusimy na maśle, kiedy się zeszklą dodajemy sok z cytryny i ok. ½ łyżeczki soli, a następnie – śmietanę. Dokładnie mieszamy i gotujemy na bardzo wolnym ogniu, pod przykryciem, przez ok. 15 minut, dodając na ostatnie 3 minuty jak najdrobniej poszatkowane listki pietruszki.

Upieczonego kabaczka kroimy na plastry, które serwujemy z sosem cytrynowym.

***

Łagodna ziemistość kabaczka, warstwowy smak sypkiego farszu i wykwintność kremowego sosu nagradzają każdą spędzoną w kuchni sekundę.

Kolejne odgrzewania i serwowania odkrywają przed nami poszczególne nuty smakowe: posmak palonych ziarenek kawy w soczewicy, symfonię kabaczkowych i ziołowych smaków, które coraz głębiej wtapiają się w kaszę, pieprzowość pietruszki, która doprowadza do niewyobrażalnie cytrynowego poziomu cytrynowość sosu.

Bombastyczne wrażenia smakowe stopniowo doprowadzają do lekko obłąkańczej wizji anulowania rezerwacji, porzucenia pakowania walizki i poświęcenia całego weekendu na faszerowanie kolejnych cudownie jędrnych kabaczków, chociażby kaszą jaglaną i borowikami, doprawionym curry i kurkumą ryżem z młodym zielonym groszkiem albo nawet doprawionym na ostro twarogowo- ziemniaczanym pureé z prażonymi pestkami słonecznika, dyni i płatkami owsianymi…

PS Kilka porad praktycznych, nim zupełnie oszaleję z nadmiaru smakowej rozkoszy:

1. Najlepiej wybrać jest jak najbardziej okrągłego, nietaliowanego kabaczka - taki kształt ułatwia wydrążanie miąższu.


2. Jeżeli mamy wątpliwości co do potrzebnej objętości farszu, możemy najpierw wydrążyć kabaczka, wypełnić wodą i przelawszy wodę do miski ustalić ilość nadzienia, którą musimy otrzymać.
3. Opisany farsz jest dosyć sypki, dlatego kabaczka na czas pieczenia najlepiej jest docisnąć do brzegu naczynia, a odkrajane plastry należy asekurować na tyle szeroką łopatką, aby można za jej pomocą przenieść je na talerze.
4. Sos znosi mężnie odgrzewanie, jeżeli podgrzewamy go bardzo powoli, rozrabiamy odrobiną śmietany i doprawiamy garsteczką posiekanej pietruszki.
5. Faszerowanego w powyższy sposób kabaczka możemy również, tak jak faszerowane bakłażany, podawać  z szybkim sosem pomidorowym, który będzie nawet lepiej pasował do alternatywnych wersji farszu.