wtorek, 27 sierpnia 2013

GDZIE PYSZNIE ZJEŚĆ NA SUWALSZCZYŹNIE? - MANGIA FELICE ON TOUR

Ostatni weekend minął mi na prostych domowych przyjemnościach: kiszeniu ogórków, gotowaniu prawdziwego, a nie „torebkowego” budyniu waniliowego z malinami, przyrządzaniu doprawianego świeżym oregano sosu z cudownie dojrzałych sierpniowych pomidorów i- wreszcie – porządkowaniu zdjęć z poprzedniego, znacząco wydłużonego weekendu na Suwalszczyźnie.

Odtwarzając świeże jeszcze kulinarne wspomnienia znalazłam wyraźną analogię pomiędzy charakterem tamtejszych przysmaków i specyfiką regionu, o wiele piękniejszego i bardziej tajemniczego niż przehajpowane Mazury.

Pejzaż Suwalszczyzny to krystalicznie czyste i bliżej niepoliczalne, poukrywane w surowej gęstwinie Puszczy Augustowskiej, polodowcowe jeziora i jeziorka oraz otoczone kilometrami bagiennych, niespenetrowanych lasów i łąk Rospuda i Hańcza.

Każdy mieszczuch, który zada sobie trud krótkich internetowych poszukiwań znaleźć tu może skromny, ale idealnie wysprzątany, budowany gospodarską metodą dom nad samym jeziorem, z dala od jakichkolwiek sąsiadów, a za to z prywatnym pomostem i łódką do dyspozycji.  (A jeśli szczęście dopisze, również z serdecznym land lordem, który już to poczęstuje własnoręcznie złowionymi, smażonymi na chrupko okonkami, już to zachęci do rwania wybujałego szczypioru i słodkich marchewek z „ekologicznych” grządek, już to skrzętnie wykorzysta pretekst, aby napić się z letnikami pachnącego wanilią i migdałami bimberku.)

Do refleksji zmuszają karykaturalnie wręcz kruche w zestawieniu z potęgą natury, momentami pozacierane, a momentami fałszowane ślady równie magicznej, co tragicznej, wielonarodowej i wielowyznaniowej historii regionu.

Nad Wigrami dominuje (lub raczej- próbuje dominować) wzniesiony przez kamedułów klasztor, który jednocześnie uderza ascetycznym pięknem i bulwersuje aroganckim pomysłem, aby zamykać się w imię abstrakcyjnej idei w ogrodzonych grubymi murami wewnętrznych ogródkach, które jakie by cudne nie były, nijak się mają do pierwotnego piękna puszczy.

Odtworzona w Puńsku litewska zagroda i zyskująca drugie życie Biała Synagoga i dom talmudyczny w Sejnach wydają się być w równym stopniu nadzieją na oczyszczające odświeżenie pamięci, co solą w oku niektórych tubylców. (O czym świadczy nie tylko brutalnie uszkodzona tablica z historią synagogi, ale rozmowa z dziewczyną, którą podwoziliśmy do Puńska i która narzekała na litewską dominację, zadziwiając nas przy tym informacją, że uczniowie z klas polskojęzycznych nie mogą się uczyć litewskiego, choć uczniowie klas litewskojęzycznych uczą się polskiego)

Na mentalnym krajobrazie niewątpliwie silne piętno odciskają również prefabrykowane symbole "rdzennej polskości” Suwalszczyzny. Socrealistyczny monument na rynku w Sejnach sławi rycerzy w szyszakach, którzy deklarują, że nie „rzucą ziemi, skąd ich ród”. Nad Rospudą straszy drewnianymi, niemiłosiernie kiczowatymi pseudo- świątkami „Święte Miejsce”. 

Co ciekawe, jak nam objawił miejscowy historyk (od którego… wypożyczaliśmy kajaki), wzmianki o "Świętym Miejscu" zaczęły się pojawiać dopiero po zarazie na początku XVIII w., choć lokalne legendy każą wierzyć, że "Miejsce" "Świętym" się stało po przyjęciu w tym miejscu chrztu przez plemię Jadźwingów w XIII w.

Potęga nieokiełznanej przyrody i polepiona z wyobrażeń i przesądów lokalna kultura owocują również dwoistym charakterem tutejszego jedzenia.

Na talerzach królują w dużej mierze minimalnie przetworzone dary okolicznych borów i jezior, w postaci pierogów z jagodami albo mnogości ryb słodkowodnych.

Druga grupa to typowo lokalne specjały: zasilana skwarkami babka ziemniaczana, kiszka ziemniaczana (jelita wieprzowe faszerowane ziemniaczanym farszem), gotowane albo obsmażane kartacze (duże ziemniaczane pyzy, faszerowane mięsem) i soczewiaki, które potrafią przybierać postać smażonych na głębokim tłuszczu lub pieczonych pierożków albo dorodnych buł z ziemniaczanego ciasta, których wspólnym mianownikiem pozostaje nadzienie z soczewicy (z wyjątkiem przypadków, kiedy okazują się być faszerowane… kaszą jęczmienną).

Wszystkie spotykane na Suwalszczyźnie unikatowe delikatesy stanowią apologię ziemniaka i noszą silne piętno nie tylko niegdysiejszej materialnej biedy. Wbrew swojej prostocie silą się też na złożone narracje o własnej „litewskości” (zapewniam, że kwestia genealogii chłodnika z botwiny nigdzie nie jest tak polityczna jak na Suwalszczyźnie) oraz „polskości” (przy głównej ulicy w Suwałkach w odległości kilkuset metrów funkcjonują niezależnie od siebie „Bar Polski” i „Restauracja Polska”). Rzadko natomiast odwołują się do uniwersalnej kategorii „regionalności"...

„KARCZMA LITEWSKA” W SEJNACH

Jedynym miejscem, w którym przejrzysty i uzasadniony wydaje się być podział na dania regionalne i litewskie jest  Karczma Litewska” w Sejnach. Nie dajmy się zwieść usytuowaniu karczmy w niezbyt atrakcyjnym wizualnie budynku tutejszego konsulatu litewskiego i w pewnym oddaleniu od sejneńskiego rynku. Krótki spacer nagrodzony zostanie iście lukullusową ucztą, z bonusem w postaci braku konieczności kierowania podczas posiłku wzroku na straszące na środku rynku post prlowskie pomnikowe monstrum.

Do dań „regionalnych” zaliczone są tutaj wszystkie wyżej wymienione ziemniaczane specjały (babki, soczewiaki etc), wraz z sękaczami (pieczonymi na rożnie, wysokimi, wielowarstwowymi ciastami o charakterystycznych sękach), mrowiskiem (zlepionymi miodem smażonymi na głębokim tłuszczu faworkami) i kominem (cylindrycznym w kształcie ciastem, uformowanym ze smażonych w głębokim tłuszczu kulek ciasta w miodowej polewie).

Wśród dań litewskich znajdziemy szczególnie warte polecenia cudownej delikatności bliny i wskazane jako specjalność szefa kuchni švilpikai - małe ziemniaczane krokieciki.

W zależności od dnia tygodnia skosztować można też skąpanych w pieczarkowym sosie, nadziewanych jajeczno-szczypiorkowym farszem naleśników kowneńskich, faszerowanych twarogiem albo mięsem czebureki (smażonych pierogów z półkruchego ciasta) albo nawet (brzmiących dla mnie bardzo ekstremalnie) wędzonych świńskich uszu.

Posiłek warto zacząć od deski litewskich serów, która okazuje się prawdziwą kopalnią doznań kulinarnych. Najpierw zadziwiamy się bardzo delikatnym w smaku, zaskakująco elastycznym i zwartym serem, który spontanicznie najtrafniej można opisać jako podłużną serową żelkę. Pokryty delikatnym porostem białawej pleśni, bardzo twardy, żółty, półsłodki ser przywodzi z kolei na myśl dobrze zwarzony parmezan. Kilka plastrów dosyć kruchego białego sera dostarcza solidnej porcji wytrwanej słoności. Najwięcej zniuansowanych doznań zapewniają jednak trzy odmiany wędzonych serów: ten aż pomarańczowy od ostrej papryki i dwa, wyróżniające się białym miąższem, smakowicie przybrązowioną skórką i subtelnie zróżnicowanymi proporcjami kminku i papryki. Pozostaje tylko żałować, że obsługa nie potrafi podać nazw serów ani nic więcej o nich opowiedzieć – albo cieszyć się, pozwalając sobie na czysto zmysłowe, nieskażone serowarskimi dociekaniami, doznania :)

Rewelacyjny jest również tutejszy botwinkowy chłodnik- a jakże, „litewski” :), który w swej kremowej, półsłodkiej głębi skrywa prawdziwe bogactwo chrupkich warzyw: ogórków, rzodkiewek, marcheweczek i papryki.

Warto odpuścić sobie serwowane z chłodnikiem ziemniaczki, zostawiając godne miejsce dla tutejszych ziemniaczanych delikatesów. Pomimo inwazyjnego smażenia na głębokim tłuszczu i podobieństwa ziemniaczanej bazy zachwycają one zróżnicowaną strukturą: wnętrze tutejszych blinów jest nieomal muślinowe i zachowuje pełnię aromatów ziemniaczanych soków podczas gdy švilpikai zachwycają jędrnym, zwartym i wilgotnym wnętrzem oraz ultra chrupką skórką.

Miłym urozmaiceniem pozostaje szeroki wybór oryginalnych surówek, wśród których szczególnie nęci miks pora i białej rzodkwi oraz buraczków i soczewicy, których, niestety, nie było nam dane spróbować.

Zapewniam, że po pierwszej próbie chociażby pobieżnego przetestowania tutejszego menu niezbędny okazuje się kieliszek smakowitej, piekielnie mocnej litewskiej nalewki o pięknym, bursztynowym kolorze, której nazwy niestety nie pomnę, ale którą, z uwagi na wyjątkowy miodowo-cynamonowy smak obiecuję odszukać. 

GOSPODA „POD SIEJĄ” – STARY FOLWARK NAD WIGRAMI

Poszukując kuchni wyzwolonej (na ile to na Suwalszczyźnie możliwe :) od kwestii narodowości warto wybrać się do Gospody „Pod Sieją” w miejscowości Stary Folwark nad Wigrami.

Choć cień wątpliwości co do jakości jedzenia może w pierwszej chwili wzbudzić szybkość wydawania dań i szaleńcza ilość sezonowych klientów, warto zaczaić się na stolik, gdyż tutejsza obsługa nie tylko fantastycznie radzi sobie z wartkim strumieniem gości, ale też przyjemnie zaskakuje bardzo uważnym i troskliwym podejściem.

„Sieja” powala wyborem świeżusieńkich ryb oraz- niestety, nie zawsze dostępnych- raków. Pomimo ze wszech miar słusznej sławy powalającej delikatną masłowością wigierskiej siei, warto zapoznać się z codziennie zmienianą rybną ofertą, eksponowaną w postaci wypisanych nad barem, humorystycznie ponazywanych zestawów. Grzechu warte są ponoć również tutejsze liny w śmietanie oraz wyjątkowo jędrne sandacze i pstrągi.

Składając zamówienie trzeba jednak koniecznie wziąć pod uwagę życzliwe podszepty obsługi, informującej o dużych porcjach. W tym przypadku ilość zdecydowanie idzie w parze z jakością, co dotyczy również prostych i przyrządzanych z mistrzowską precyzją dodatków: pieczonych albo gotowanych ziemniaczków czy bardzo delikatnych, idealnych na upalny dzień, bardzo mało małosolnych albo podawanego z kopiastą porcją ziemniaków świetnie, bo pikantnie doprawionego i serwowanego z dodatkiem utartego miąższu ogórka botwinkowego chłodnika (nie „litewskiego” :).

Osobna pochwała należy się tutejszym soczewiakom. Przyjmują one formę potężnych, dobrze wyrośniętych, spieczonych na apetyczny brąz buł. Ciasto ma bardzo lekką strukturę, która przywodzi na myśl dobrze napowietrzonego drożdżowca, zaś soczewicowy farsz zachowuje przyjemną sypkość, która uatrakcyjnia fakturę dania i pozwala wyseparować doskonały, mączny smak dobrze ugotowanej soczewicy.

BAR "ALTERNATYWA" - DANOWSKIE

Szukając prawdziwie domowej kuchni- albo leniąc się cały dzień nad którymś z mniejszych suwalskich jezior i mając ochotę wybrać się bez obciachu na obiad w stroju plażowym- należy skierować się do baru „Alternatywa” w miejscowości Danowskie. (Bar co prawda nazywał się trzy lata temu „Zielone Wzgórze”, więc niewykluczony jest jego kolejny śmiały rebranding, ale łatwo go namierzyć, gdyż dzieli drewniany budyneczek z jedynym w Danowskich sklepem spożywczym.)

Nie dajmy się zniechęcić plastikowym i papierowym naczyniom, podejrzanie niskim cenom ani zrozumiałemu tylko dla wtajemniczonych systemowi składania zamówień (zamawiamy przy barze, podając numer stolika, przy którym mamy zamiar usiąść- numery są zaś wypisane na blatach rozsianych po ogródku stolików).

Zmieniające się codziennie menu to prawdziwy skarbiec bezpretensjonalnych smaków.

Wśród zup warto wyglądać doskonałej, zabielanej śmietaną i szczodrze zaprawianej koperkiem ogórkowej (oczywiście z kiszonych na miejscu ogórków) oraz domowego zsiadłego mleka- o aksamitnej konsystencji, i słodkawo-słonawo-wytrawnym smaku.

Pomimo bliskości jeziora (a nawet dwóch, gdyż „Alternatywa” mieści się na grobli pomiędzy jeziorem Blizno i Blizienko :) i niekwestionowanych kompetencji w najprostszej obróbce świeżo łowionych ryb, warto znaleźć czas na eksplorację wegetariańskiej części menu. Moim osobistym hitem sezonu stały się tutejsze „cebulaki”, czyli urocza wariacja na temat tradycyjnych soczewiaków: niewielkie, smażone pierożki z drożdżowego ciasta, faszerowane słodką dzięki powolnemu duszeniu cebulką, przełamaną dodatkiem ostrych przypraw.

Zresztą (nie licząc tylko odsmażanych kartaczy, które niestety wykazują skłonność do nadmiernej absorpcji tłuszczu) każdy wytwór „altenatywnej” kuchni wywołuje uczucie kompletnej błogości. To jedno z tych magicznych miejsc, gdzie nawet w zaprawionej odrobiną octu surówce z białej kapusty albo schłodzonych duszonych buraczkach znajduje się pełnię smaku oraz szczodre i uczciwe podejście do jedzenia.

Jedyne, co może nam zepsuć posiłek w  „Alternatywie” (lub jej kolejnym wcieleniu), to pomylenie tej ostoi dobrego smaku z „Obiadami domowymi”, które kuszą (lub raczej- straszą) przed zjazdem na Kopanicę, gdy wjeżdża się do Danowskich od strony Monkinii.

Uważność zostaje jednak w tym przypadku łatwo nagrodzona, podobnie, jak w przypadku całej eksploracji Suwalszczyzny, która wciąż ma w sobie trochę chropowaty, pokręcony i cudaczny, ale zupełnie unikatowy urok.

Polecam gorąco wszystkim, którzy po intensywnym dniu na kajaku czy rowerze, albo po słonecznym odurzeniu po wędkowaniu z łódki, albo po przyjemnym zmęczeniu po spacerze po bruku zapomnianych miasteczek albo wysłanych igliwiem ścieżek prastarej puszczy, potrafią docenić popijanie kwasu chlebowego w świetle księżyca i w ekskluzywnym towarzystwie gwiżdżącego na prawo wyłączności pomostu świerszcza :)

3 komentarze:

  1. Huhu, jaki długi post :) rybeczka wygląda smakowicie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że nie za długi :) Zapewniam, że nie tylko rybeczka była smakowita, naprawdę warto w miarę możliwości sprawdzić kiedyś osobiście!

      Usuń