piątek, 16 czerwca 2017

NIEPRZEGADANA PASTA Z ZIELONEGO GROSZKU

W ciągu 8 miesięcy można prawie zapomnieć klawiatury pod palcami. Szczęśliwie, nawet w ciągu tak długiego okresu mocno ograniczonej ruchomości i bolesnej rehabilitacji ręki można rozwijać swoje umiejętności kulinarne.

W pierwszej kolejności można pocieszać się, utrwalając w pamięci niezwykłe smaki, poznane podczas dalekiej eskapady, zwieńczonej trywialnym, choć tragicznym w skutkach upadkiem… z roweru.

W drugiej kolejności można odnaleźć sens ograniczeń, doprowadzając do perfekcji sztukę planowego gotowania. Dyscyplina przygotowania kompletu posiłków z zamawianych skrupulatnie raz w tygodniu produktów pozwala raz na zawsze wyplenić paskudną tendencję do kupowania nadmiaru jedzenia.

W trzeciej fazie można przypomnieć sobie o pierwotnej radości, którą czuje się podczas pierwszych, często bardzo prostych kulinarnych eksperymentów. Po kilku tygodniach konieczności korzystania z asysty nawet przy parzeniu herbaty można naprawdę dostać skrzydeł, kiedy ponownie zaczyna się samodzielnie przygotowywać sobie pierwsze smakołyki. (Oczywiście najpierw tylko z użyciem najprostszych kulinarnych technik, takich na miarę jednej ręki na temblaku i chronicznie płatającego figle, bo permanentnie odurzonego kodeiną, błędnika.)

W międzyczasie ma się też mnóstwo czasu, aby przemyśleć własne życiowe wybory. W obliczu poważnego zagrożenia dla sprawności trzeba iść na daleko idące kompromisy, chociażby dotyczące ilości przyjmowanych leków przeciwbólowych. Paradoksalnie, pomaga to ograniczyć te kompromisy, które podyktowane są tylko wygodnictwem. (Bo jak inaczej nazwać folgowanie sobie w kwestii masła i parmezanu, popychanych bezsensownie tabletkami z enzymem laktazy? Albo przeklęte kultywowanie błogiej nieświadomości co do obecności mleka w ulubionych kulach do kąpieli, skutkujące wobec alergii na laktozę niekończącymi się problemami skórnymi?)

W efekcie przymusowej życiowej ewolucji można naprawdę docenić proste przyjemności. Dwie operacje i kilkanaście centymetrów blizn to nie tak wysoka cena za przypomnienie sobie, że gotowanie to niewyczerpane źródło życiodajnej radości, a wsłuchanie się w to, przeciwko czemu buntuje się nasz organizm, to pobudzająca inspiracja.

Nawet długie miesiące nieposzukiwanej odmiany nie tyle jednak nie są w stanie wyplenić, co wręcz wzmacniają obsesyjne upodobanie do tego, na co organizm reaguje entuzjastycznie- w moim przypadku do pasty z zielonego groszku, doprawionej przechowywanymi w soli kaparami.

Zimą i niekończącym się przednówkiem pasta, przygotowana ze zblanszowanego  mrożonego zielonego groszku dostarcza nadziei i pobudza apetyt soczystą barwą. Wczesną wiosną pasta pozwala oprzeć się urokom pompowanych pestycydami „nowalijek”, a późną wiosną – godnie doczekać na lipcowy świeży, niepodrabialnie słodki zielony groszek, który, oczywiście, tylko czeka, aby być przerobiony na doprawioną kaparami z soli pastę. 

NIEPRZEGADANA PASTA Z GROSZKU

(składniki na wypełnienie słoika o pojemności 500 ml:
wystarczy na 12-15 kanapek;
jeśli jeszcze nie wiesz, czy jesteś groszkową entuzjastką, zacznij od przygotowania porcji pasty z połowy poniższych składników)

280 g (czyli 2 pełne szklanki) mrożonego lub świeżego zielonego groszku
4 łyżki oleju ryżowego (lub innego ulubionego o neutralnym smaku, albo delikatnej, mało trawiastej oliwy z oliwek)
2 łyżki przechowywanych w soli kaparów

opcjonalnie:
½ łyżki soku z cytryny
2 łyżki zimnej wody

Groszek wrzucamy do doprowadzonej do wrzenia nieosolonej wody, gotujemy przez 2-3 minuty, a następnie odcedzamy, przelewamy zimną wodą i wrzucamy do miski z lodowatą wodą i kilkoma kostkami lodu. (Jeśli nie mamy pod ręką lodu, możemy kilka razy zalać groszek w misce zimną wodą i odcedzić.)

Całkowicie wystudzony i dokładnie odcedzony groszek umieszczamy w wysokim naczyniu wraz z olejem i nieopłukanymi z soli kaparami. Miksujemy do uzyskania ulubionej konsystencji, w razie potrzeby dodając po łyżce zimną wodę.

Pastę z zielonego groszku możemy dodatkowo, dla spowolnienia procesu utleniania się koloru, wymieszać z odrobiną soku z cytryny. Niezależnie od użycia soku z cytryny pastę możemy przechowywać w lodówce do 3 dni w szczelnie zamykanym lub przykrytym folią pojemniku.*

* w związku z uzależniającym smakiem pasty i łatwością przygotowania kolejnej porcji bardzo rzadko wykorzystujemy powyższe triki w praktyce

Niezależnie od pory roku pasta z groszku otula muślinowo kromki żytniego chleba i figlarnie przełamuje chrupkość maczanych w niej słupków marchewki. Pasta tworzy aksamitne tło dla całorocznych specjałów, takich jak pestki słonecznika czy dyni, płatki migdałów czy chrupkie kiełki, oraz dla późnowiosennych zadziorów, takich jak eksplodujące ostrością rzodkiewki czy popisujące się jędrną skórką pierwsze ogórki.

Zapewniam, że bez żadnych kompleksów pasta dotrzyma też towarzystwa nokautującym wszystko intensywnością smaku, wyczekanym pierwszym letnim pomidorkom.- oczywiście, o ile doprawicie pastę kaparami z soli.

Dopóki nie kupicie przechowywanych w soli kaparów, swobodnie możecie pocieszyć się rozpieszczającą podniebienie pastą z groszku z miętą. A jedząc pastę, uwierzyć, że doskonałość wymaga czasu i dlatego trzymać (o co bardzo proszę!) kciuki za mój powrót do pełnej, również blogowej formy.

Ze swojej strony obiecuję trzymać kciuki za Wasze poszukiwania kaparów w soli** i nie kazać Wam czekać na kolejny przepis tak długo, jak od momentu publikacji ostatniej receptury (chyba nieprzypadkowo wykorzystującej również moje ukochane kapary w soli), czyli opisu mojego sposobu na pasta a ceci.
























** Mam nadzieję, że nie zepsuję nikomu zabawy podpowiadając, że kapary w soli można kupić w specjalistycznych sklepach z włoskimi produktami, również tych internetowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz