O tej porze roku zwykle korzystam
lub wspominam na świeżo moje jesienne włoskie wakacje.
W tym roku, oczekując na dalszą
listopadową wyprawę i spoglądając na posępną pluchę za oknem, mogę jedynie
przywoływać zeszłoroczne wspomnienia wypełnionych miodowym światłem, spędzonych w Rzymie październikowych
dni.
Wzdycham do lekko mglistych
poranków, idealnych, aby ze spokojem obwąchać na lokalnym targu wszystkie
gatunki spęczniałych od całego słonecznego lata pomidorów, które, maczane w
oliwie i przegryzane jeszcze ciepłą focaccią stanowią w tych warunkach jedynie
słuszne śniadanie.
Tęsknię rozpaczliwie za wczesnymi
popołudniami, ciepłymi na tyle, aby poszukać skrawka półcienia i popijać mocno
schłodzonym, mineralnym białym winem pizzę z ostatnimi kwiatami cukinii lub z
pierwszymi jędrnymi prawdziwkami, i wietrznymi w sam raz, by pobudzić apetyt na
chrupiące, smażone w głębokim tłuszczu, a jednak w ogóle nie tłuste karczochy.
Ale na szczęście mogę skutecznie leczyć
moje objawy syndromu włoskiego odstawienia, podjadając pasta e ceci, czyli
niekwestionowaną królową rzymskiej jesiennej cucina povera, którą nie raz
rozgrzewałam się z upodobaniem, aby wykraść październikowi ten jeszcze jeden już bardzo chłodny, ale wciąż idealnie nadający się na kolację w ogródku wieczór.
Pasta e ceci, zgodnie z nazwą,
stanowi sycące połączenie makaronu i ciecierzycy.
Jednocześnie, czego już nazwa nie
zdradza, pasta e ceci jest jedną z wielu goszczących jesienią na rzymskich
stołach i mających nieomal konsystencję gulaszu zup, które swoją zawiesistość
zawdzięczają stanowiącym ich bazę roślinom strączkowym.
I chociaż uwielbiam również takie
rzymskie specjały jak pachnąca borowikami zupa z białej fasoli, czy przełamana słodyczą miąższu gotowanej czerwonej papryki zupa z brązowej soczewicy, to
pasta e ceci pozostaje moją niekwestionowaną faworytką, nie tylko dlatego, iż
była gwiazdą naszego improwizowanego zaręczynowego lunchu, jedzonego w klimatycznym zaułku rzymskiej
dzielnicy żydowskiej.
Pasta e ceci darzę bowiem szczególnym sentymentem, bo przywołuje ona topiące serce wspomnienie serdecznego rozgardiaszu, które wywołaliśmy z F. tuż
po zaręczynach na Piazza di Santa Cosimato, bynajmniej nie oznajmieniem faktu
zaręczyn, ale… zapytaniem zaprzyjaźnionego sprzedawcy serów i innych
delikatesów, który z rodzajów ozdobnego suchego makaronu poleciłby do
przygotowania naszej ulubionej rzymskiej zupy.
Bo czy może być coś piękniejszego
niż gorąca dyskusja wiecznie uśmiechniętego sprzedawcy i dwóch z pozoru
statecznych staruszków, którzy przedstawiają na wyścigi argumenty już to za użyciem w pasta e ceci niedbale ciętych, przypominających kształtem rozbrykane łazanki
maltagliati, już to na rzecz zasilenia zupy wypełniających się nią w środku i oblepiających się nią na zewnątrz, zawiniętych w księżyce, rowkowanych równolegle króciutkich rurek chifferi rigati?
- zwłaszcza, jeżeli dyskusję wieńczy
konkluzja, że świetny będzie w zasadzie każdy drobny makaron oraz
spersonalizowana porada- znamy się w końcu ze sprzedawcą serów już od pięciu
dni!- że skoro nie chcę doprawiać pasta e ceci za pomocą piekielnie słonych
maleńkich sardynek acciughe, to równie dobrze użyć mogę przechowywanych w soli
kaparów.
Jeżeli coś może rozgrzać bardziej
niż takie wspomnienia, to tylko własnoręcznie przygotowana pasta e ceci-
uzależniająca mocą umami, wydobytego przez długie gotowanie ciecierzycy i
dzięki dodatkowi słodkawej, przełamującej ostrość papryczki passaty pomidorowej, jedzona bezkarnie w kolejnych dolewkach, dzięki ułatwiającym trawienie
ciecierzycy żywicznemu rozmarynowi i korzennym listkom laurowym.
PASTA E CECI
(składniki na 4 porcje)
100 g suchej ciecierzycy (trochę
więcej niż ½ szklanki ziaren)
gałązka świeżego rozmarynu
3 liście laurowe
3 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżki kaparów przechowywanych w
soli
4 ząbki czosnku
1 papryczka peperoncino
80 ml (czyli ok. 1/3 szklanki)
passaty pomidorowej*
100 g suchego drobnego makaronu**
opcjonalnie: świeżo mielona sól
morska
* passatę można zastąpić podobną
objętością przetartego miąższu mięsistych, słodkich pomidorów, o ile takowe ostały się gdzieś jeszcze w zakamarkach chlustanych deszczem straganów
** do przygotowania pasta e ceci
użyłam finalnie farfallini- miniaturowych kokardek o okrągłych brzegach, wypełniających się zupą co najmniej równie apetycznie, jak chifferi rigati :)
Do podania:
grubo posiekane igiełki świeżego
rozmarynu
Ciecierzycę płuczemy na sitku,
zalewamy zimną wodą i namaczamy pod przykryciem przez co najmniej 12 godzin.
Namoczoną ciecierzycę odcedzamy i
zalewamy 1,5 l świeżej, zimnej wody. Dorzucamy do garnka gałązkę rozmarynu i
liście laurowe, podgrzewamy całość do wrzenia, a następnie redukujemy ogień i
gotujemy do momentu, aż wyłowione ziarno ciecierzycy da się przekroić rantem
widelca (ok. 45 minut).
(Ciecierzycę możemy też ugotować
wieczór wcześniej, odcedzić i przechować w lodówce. W każdym przypadku zachowujemy
jednak wodę, w której gotowała się ciecierzyca. Wodę po odcedzeniu ciecierzycy
również możemy przechować przez noc w lodówce, w osobnym, szczelnie zamkniętym
pojemniku.)
Makaron gotujemy w osolonym wrzątku
tak, aby był trochę mniej niż al dente- ma idealną konsystencję, jeżeli daje
się przekroić widelcem, ale w swoim miąższu kryje pojedyncze białe kropki.
(Tak ugotowany, szybko odcedzony i
przelany zimną wodą makaron dogotuje się w samej zupie, zagęszczając ją
dodatkowo skrobią, a ponadto nie zmieni się w lepką kluchę przy ewentualnym
odgrzewaniu pasta e ceci.)
Na kilka minut przed ugotowaniem
ciecierzycy siekamy drobno obrany czosnek i pozbawioną
pestek papryczkę oraz kroimy nieco grubiej kapary.
Wszystkie przyprawy wrzucamy na
oliwę, rozgrzaną w osobnym dużym garnku i dusimy, aż czosnek się zeszkli.
Następnie przekładamy do garnka ciecierzycę i przelewamy wodę, w której
gotowaliśmy ziarna, mieszamy i gotujemy całość pod przykryciem, przez kolejne 30
minut od zawrzenia zupy.
Na 10 minut przed końcem gotowania
dokładamy do garnka passatę i podgotowany makaron, a w razie potrzeby, tuż
przed wyłączeniem ognia, doprawiamy zupę jeszcze odrobiną soli morskiej.
Paste e ceci świetnie smakuje
posypana grubo posiekanymi igiełkami świeżego rozmarynu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz