piątek, 31 października 2014

HALLOWEEN LAST MINUTE: DYNIOWE MUFFINY Z SZAŁWIĄ I FETĄ

Lubię Halloween, bo to fantastyczny pretekst, aby rozświetlić jesień: nie tylko świeczkami powstawianymi w ozdobnie wycięte dynie, ale i optymistycznym akcentem w postaci spotkania w większym gronie.

A nawet jeżeli, tak jak w tym roku, brakuje mi czasu na organizację tradycyjnej, większej imprezy, pozostają mi przyjemności zakupienia choć kilku różnokolorowych dyń, wydrążenia choć jednej demonicznej latarni i przyrządzenia choć jednego dyniowego przysmaku.
Niby wiem, że przez nieuchronnie czekające mnie tasiemcowe listopadowe wieczory nagotuję się jeszcze rozgrzewających zup z dyni: tej tradycyjnej,  z ostrością papryczki przełamanej tłustą śmietanką i tej nieco bardziej egzotycznej, wibrującej kolendrą, imbirem i mlekiem kokosowym, i że do znudzenia napiekę się pachnącego skórką pomarańczową i cynamonem dyniowego sernika (który w zeszłym roku królował nawet na moim bożonarodzeniowym stole).

Nie potrafię jednak pozwolić zmarnować się nawet odrobinie dyniowego miąższu: niezależnie od tego, czy do dyspozycji mam obłędnie pachnący (jak sama nazwa wskazuje) miąższ zielonoskórej, zwartej prowansalskiej dyni muszkatołowej, czy subtelniejszy w smaku i wilgotniejszy, wyskrobany z wnętrza przeznaczonej na latarnię powszechnie dostępnej amazonki.

Skrapiam więc pokrojoną w plastry dynię (albo miąższ wydłubany z dyni) delikatną oliwą z oliwek i piekę bez przykrycia do miękkości, przeznaczając kilka kwadransów pieczenia na obiecywanie sobie, że nie będę szaleć z ilością dyniowych przysmaków.
A potem jak zwykle okazuje się, że dyniowego purée mam w bród (nic dziwnego: z naprawdę niewielkiej dyni amazonki albo ¼ typowych- czytaj: słusznych- rozmiarów dyni prowansalskiej wychodzi co najmniej 3 szklanki dyniowej pulpy) i mimochodem (bo ileż czasu może zająć połączenie suchych składników z mokrymi?) zaczynam wypiekać hurtową ilość dyniowych muffinów.

DYNIOWE MUFFINY Z SZAŁWIĄ I FETĄ
(składniki na 24 muffiny)

1 ½ szklanki purée z dyni
200 g masła
350 ml maślanki

450 g mąki pszennej
3 łyżeczki soli
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
3 łyżki drobno posiekanych listków szałwii
2 łyżki pestek dyni
50 g sera feta

Masło rozpuszczamy powoli na patelni o grubym dnie, a kiedy przestygnie, ucieramy do uzyskania gładkiej emulsji trzepaczką z dyniowym purée i maślanką w bardzo dużej misce.

Mąkę przesiewamy do mniejszej miski, mieszamy dokładnie z solą, proszkiem do pieczenia, sodą i listkami szałwii, a następnie dosypujemy partiami do dyniowej bazy ciasta i mieszamy delikatnie, tylko do połączenia składników.

(Ciasto powinno być gęste- na tyle, aby po wylaniu łyżki ciasta na jego wierzchu tworzyły się powoli rozpływający się kopczyk- i spójne- może się ciągnąć przy próbie nabrania łyżką, ale nie przylepiać do miski, natomiast nie musi być idealnie gładkie. Aby uzyskać optymalną konsystencję można oczywiście w razie potrzeby dodać trochę więcej mąki lub maślanki.)
Dodajemy do ciasta pestki dyni oraz pokruszoną na niezbyt grube kawałki fetę i delikatnie mieszamy raz jeszcze, tak, aby dodatki rozłożyły się w miarę równomiernie w cieście.
Przekładamy ciasto do wyłożonych papilotkami foremek na muffiny, wypełniając foremki do nie więcej niż 2/3 wysokości.

Muffiny pieczemy przez ok. 25 minut, w piekarniku nagrzanym do 180°, a następnie pozostawiamy do ostygnięcia w foremkach.

***

Wytrawne dyniowe muffiny doskonale obchodzą się bez dodatku jajek: dyniowa pulpa zapewnia miąższowi muffinów wilgotną spoistość, zaś skórce nadaje pięknie lśniący, głęboko pomarańczowy odcień.

Żywiczny aromat szałwii, słoność fety i chrupkie dyniowe ziarenka nadają charakteru nawet dobrze zaznajomionemu miąższowi amazonki, zaś podkręcone lekko korzennym smakiem dyni prowansalskiej doprowadzają do obłędu wszystkie zmysły.

Pozostaje tylko nalać sobie do kompletu kieliszek ciężkiego białego wina (może alzackiego pinot gris?), zapatrzeć się na hipnotyczne cienie, które rzuca na ścianę migocząca świeczka i nieuchronnie (czy to ta nostalgia stęsknionego za latem białego wina?) pomyśleć o tych, których na Halloween już nie da rady się zaprosić…


Oraz skupić się na telepatycznym przyzywaniu rozjeżdżających się do swoich jutrzejszych spraw tych wszystkich, którzy rozświetlają moje nie tylko halloweenowe wieczory… oraz liczyć na sensualną moc przyzywania dwóch tuzinów pulchnych, eksplodujących jeszcze w przełyku rozgrzewającą mocą szałwii muffinów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz