Kiedy jednak zabrałam się za przygotowanie drożdżowego ciasta i obieranie śliwek, przypomniałam sobie o garści orzechów laskowych, które jakimś cudownym zbiegiem okoliczności uniknęły rozłupania i schrupania podczas przedwczorajszej emocjonującej wieczornej lektury.
I kiedy pomyślałam, o tym, jakiej
mocy mogą nadać orzechowe nuty korzenym aromatom śliwek, i jak cudownie mogą przełamać
słodycz ciasta i dojrzałych węgierek, uświadomiłam sobie, że dopiero
aromatyzowane orzechami ciasto drożdżowe ze śliwkami będzie idealnie wieńczyć
mój jesienny dzień.
(składniki na prostokątną blachę o wymiarach 30 x 35 cm)
400 g śliwek węgierek (najlepiej,
aby śliwki były podobnej wielkości)
50 g orzechów laskowych
600 g mąki pszennej typ 480
50 g drożdży
250 mleka
200 g + 2 łyżki brązowego cukru
100 g masła (+ ok. 20 g do
wysmarowania miski i formy)
50 g niesolonego masła orzechowego
(użyłam organicznego, 100% masła z nerkowców)
2 łyżeczki tahiny
Mleko podgrzewamy do temperatury
nieco wyższej niż pokojowa i dzielimy na 2 części.
Połową mleka zalewamy drożdże
(najlepiej wyjąć je chwilę wcześniej z lodówki, tak, aby miały temperaturę zbliżoną
do mleka), utarte z 2 łyżkami cukru. Miksturę przykrywamy szczelnie czystą, płócienną
ścierką i odstawiamy na ok. 10 minut w ciepłe miejsce. (Polecam okolice ciepłej płyty kuchennej, na której grzało się mleko.)
Przygotowany tym sposobem zaczyn
powinien zwiększyć co najmniej dwukrotnie swoją objętość i mieć formę
spulchnionej, piankowatej masy – jeżeli zaczyn nie wyrósł odpowiednio, warto
dać mu jeszcze trochę czasu w nieco cieplejszym miejscu.
W czasie, gdy zaczyn rośnie, podgrzewamy
drugą część mleka z masłem, tahiną i masłem orzechowym w rondlu o grubym dnie.
Kiedy wszystkie składniki się rozpuszczą, pozostawiamy powstałą miksturę do
ostygnięcia do temperatury pokojowej.
Mąkę przesiewamy, mieszamy z cukrem.
Następnie dodajemy wyrośnięty zaczyn i zaczynamy zagniatać ciasto, dodając
partiami orzechowo-mleczno-maślany miks.
Wyrabiamy ciasto do momentu aż będziemy
w stanie zagnieść je w gładką, elastyczną kulę. Wyrobione ciasto umieszczamy w
wysmarowanej odrobiną masła dużej misce (dzięki temu ciasto nie przylepi
się do dna naczynia), przykrywamy szczelnie płócienną ścierką i zostawiamy do
wyrośnięcia, aż zwiększy czterokrotnie swoją objętość. (Ciasto będzie rosło ok.
1 godziny, lub nieco krócej, jeżeli skorzystamy z błogosławieństwa sezonu
grzewczego i ustawimy je w okolicach kaloryfera.)
Śliwki myjemy i kroimy w poprzek na
połówki. Orzechy łuskamy, rozdrabniamy na grube kawałki w moździerzu i pozbawiamy ewentualnych gorzkich, brązowych skórek.
Wyrośnięte ciasto lekko zagniatamy i
rozwałkowujemy tak, aby przykryło dno wysmarowanej masłem blaszki. Przykrywamy
i zostawiamy do finalnego wyrośnięcia na jeszcze 15 minut. (W tym czasie
powinno zwiększyć swoją wysokość o co najmniej połowę.)
Piekarnik nagrzewamy do 160°.
Wykładamy na ciasto połówki śliwek
(przecięciami do góry). Pomiędzy śliwki wkładamy kawałki orzechów laskowych.
Ciasto pieczemy przez ok. 40 minut,
aż nabierze ciemnozłotego koloru, śliwki lekko się przyrumienią, a orzechy-
mocno przypieką.
***
Dobrze wypieczone ciasto ma jędrną skórkę i miękki, obłoczkowaty miąższ. Jego fakturę wzbogacają mięsiste, pokryte skorupką ze skarmelizowanych soków śliwki i chrupiące orzechy.
Śliwki w towarzystwie wytrawnych,
opieczonych orzechów laskowych, otulone przez słodkie, ale pachnące sezamem i nerkowcami
ciasto, ujawniają głębię swojego słodko- korzennego smaku.
Dodatek tahiny i masła orzechowego
ma kluczowe znaczenie nie tylko dla smaku ciasta- pozwala również uzyskać perfekcyjną
konsystencję ciasta, pomimo rezygnacji z użycia rekomendowanych w tradycyjnych
przepisach żółtek jaj.
Przygotowanie samego ciasta nie jest
wbrew pozorom czasochłonne, choć jego przygotowanie wydłuża jałowy czas
rośnięcia zaczynu i ciasta.
Oczekiwanie zostaje jednak
wynagrodzone wzorcową puszystością ciasta, zaś pominięcie któregokolwiek etapu
wyrastania grozi uzyskaniem zbyt zbitego placka. (Przekonałam się o tym nie
raz, gdyż zwykle, nie mogąc się już doczekać efektu, pomijałam etap wyrastania
w blaszce i zaręczam, że zaoszczędzone 15 minut traci się później z nadkładem,
żując pyszne, ale bardzo zwarte i szybko wysychające ciasto.)
Dodatkową korzyścią, wynikającą z
uszanowania rytuału rośnięcia, jest możliwość napawania się rozkosznym,
słodkawym zapachem rozgrzanych drożdży, który pobudza fantazje o kolejnych
drożdżowych wypiekach…
Bo może jednak jeszcze pyszniejszym
finałem kolejnych jesiennych dni okaże się orzechowe ciasto drożdżowe z
doprawioną na słodko i ostro dynią i orzechami włoskimi? Albo orzechowe
drożdżówki z orzechami laskowymi i cynamonem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz